Forum Po prostu moje Forum Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 "Królestwo Myśli - rozdział pierwszy - Inicjacja" Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Wto 8:52, 17 Lip 2007 Powrót do góry

"Inicjacja"

W pewnym niewielkim, świątynnym miasteczku o wdzięcznej nazwie Aisdar w wierzącej w Wszechtwórce rodzinie narodził się chłopiec, niepodobny ani do ojca, ani do matki, co budziło pewną, swoistą niechęć w jego rodzicielach. Z uwagi na jego szarawą skórę i płowe włosy nadano mu obco brzmiące imię Ghyssdar. Chłopak od urodzenia traktowany był jak odmieniec, jego rówieśnicy, a nawet bracia gardzili nim i naśmiewali się z niego. Gdy ukonczył osiem wiosen, ojciec zaprowadził go do świątyni Wszechstwórcy by dowiedzieć się, dlaczego nie jest taki, jak inni. Kapłani nie potrafili odpowiedzieć na to pytanie. Przyczyny samego zabarwienia skóry u chłopca szukali w dietach matki w czasie ciąży oraz w klimacie, pogodzie i gwiazdach.. To wszystko na próżno... Jego ojciec nigdy się z tym nie pogodził.
Dziś Ghyssdar ma siedemnaście lat, jego ojciec nadal, podobnie, jak całe otoczenie chłopca, nie żywi do niego sympatii, niektóre dzieci zaczęły nawet lękać się go. Pewnego razu w dzień targowy Ghyssdar odziany w szary płaszcz z kapturem wybrał się z matką do wielkiego miasta Aisman. Gdy wieczorem objuczeni zakupionymi dobrami wracali poprzez puste, ciemne i kręte uliczki miasta, drogę zastąpiło im trzech mężczyzn z nagimi mieczami dierżonymi w prawicach. Wiedzieli już, co ich czeka. Ghyssdar schylił się po zatknięty w cholewę buta sztylet, lecz nie zdążył. Czyjś nóż poszybował w stronę jego dłoni, przeszywając ją na wylot i unieruchamiając przy krwawiącej łydce. Gdy chłopak odwrócił głowę, by spojrzeć, co na to jego matka, ona zniknęła już z jego oczu. Jednakże w miejscu, gdzie stała, widniała szkarłatna kałuża krwi.
Sytuacja nie przedstawiała się zbyt optymistycznie. Ghyssdar miał przeciw sobie dwóch, zbliżających się mężczyzn, a prawą dłoń "przyszytą" do nogi, co uniemożliwiało zarówno bieg, jak i walkę. Nagle coś przemknęło po ścianie - ledwo zauważalny cień. Chłopak nawet nie zastanawiał się, czym mógł on być, samemu będąc zbyt otumanionym. Tymczasem napastnicy z szyderczymi uśmiechami na ustach zbliżali się ku niemu pewnym krokiem. Nagle coś uderzyło w jednego z nich i zepchnęło go w cień zaułka. Drugi tym razem nie tylko drgnął, ale zaczął też rozpaczliwie się rozglądać, jak gdyby to, co zaatakowało jego wspólnika, miało teraz zabić i jego. Ghyssdar zauważył na ścianie cień. Nie, nie cień, to było żywe stworzenie. Duże, o ośmiu owłosionych nogach. To musiał być jakiś ogromny pająk! Bandyta również zauważył pająka, błyskawicznie sięgnął po sztylet, jednak jego zabiegi się nie powiodły. Z przeciwnej ściany skoczył na niego drugi pająk, jednocześnie wbijając w pierś szczękoczułki i rozrywając żebra. Ghyssdar przez chwile myślał, że jest już uratowany, jednak nie. Oba ogromne pająki zaczęły go okrążać. Gdy był już przekonany, że jeden z nich skoczy na niego i zakończy jego marny żywot, z cienia po przeciwnej stronie uliczki wyłonił się ludzki kształt. Był to człowiek odziany w długi podróżny płaszcz z kapturem. Nieznajomy odchylił z twarzy kaptur. Miał długie, białe włosy i spiczaste uszy, a jego twarz.. jego twarz była barwy.. barwy szarego granitu, zupełnie jak Ghyssdara.. Uśmiechnął się do chłopca, jednak nic nie powiedział. Klasnął tylko w dłonie, a pająki podeszły do niego. Pochylił się ku nim i pogłaskał je. Jak mógł to zrobić?! Nie zawahał się choć chwilę?! To przecież niemożliwe, by ktoś mógł oswoić te bestie!! - pomyślał Ghyssdar i nie wiedząc nawet kiedy, upadł na kolana, a potem na twarz, unikając jednak poszerzenia rany. Wraz z upływającą krwią dusza chłopca powoli opuszczała ciało... Nieznajomy podszedł do niego, wyszarpnął sztylet przeszywający słoń, zebrał ze ściany pajęczynę, owinął nią chłopcu rany i przerzucił go sobie przez ramię. "Carrogath będzie zadowolony" - powiedział i odszedł niosąc chłopca, a pająki podążały u jego boku.

*

Gdy Ghyssdar się obudził nie widział nic. Była noc. Czuł tylko dziwny, nieznany mu zapach, przypominający woń zgnilizny lub butwiejącego drewna. Spróbował sięgnąć po sztylet... Nie miał sztyletu, nie był nawet odziany. Poczuł, że jego skóra jest czymś pokryta. Czymś dziwnym, lepkim, śliskim i śmierdzącym. "Oby to nie było to... oby to nie było to... kurwa! psia jego mać, to jest łajno! Ktoś mnie wysmarował łajnem! To jest prawdziwe poniżenie. Chędożone gówno! Co za suczy syn mógł mi to zrobić?! Czy to był ten człowiek w płaszczu? A któżby inny?! Jak go znajdę, to zabiję! ...chyba.." - myślał. W jego głowie rodził się lęk i obrzydzenie do jego oprawcy, a raczej sposobu, w jaki go upokorzył.
- Nie przejmuj się - usłyszał dobiegający z mroku głos - to po to, by ci było nie za gorąco i nie za zimno, a na dodatek wabi muchy...
Dopiero teraz Ghyssdar zorientował się, że po jego ciele chodzi mnóstwo much, a na nie polują pająki... na szczęście te są małe i miejmy nadzieję niegroźne. Dla tych dużych pożywieniem nie są owady, prędzej psy i koty... bo przecież nie ludzie, prawda?!
- Pewnie myślisz, że wysmarowałem cię łajnem... Nie, ten zapach i to, co się na tobie znajduje, to bagienne błoto. Nie przejmuj się, jak zeschnie się, to samo odpadnie i nie pozostanie po nim żaden zapach - pociąga głośno nosem - nie powinieneś się mnie bać, jesteśmy prawie tacy sami i to właśnie dlatego ci pomogłem. Jak w ogóle masz na imię?
- Ghyssdar, gdzie my jesteśmy?
- Ghyssdar, hm... Mroczny Dar powiadasz... Mnie zwą Ulgtharin, jesteśmy na bagnach.
- Kim jesteśmy?... - chłopak się odrobinę zawahał - czym, czym jesteśmy?
- Kim. Nie bój się, nie jesteśmy demonami, ani niczym takim... jesteśmy Cargothianami, lub, jak wolisz, Mrocznymi Elfami.
- Kim są Cargothianie?
- O tym ci opowiem w czasie dalszej wędrówki...
-Co?! Jakiej dalszej wędrówki?! - Ghyssdar przerwał rozmówcy - Muszę wrócić na gospodarstwo, o wszystkim powiedzieć ojcu...
- Zawahałeś się... To nie jest miejsce dla ciebie. Oni widzą w tobie potwora, a teraz będą jeszcze szukać w tobie winy za śmierć tej kobiety. Tacy właśnie są ludzie...
- Ale to moja rodzina! To była moja matka...
- I cóż z tego? Nie rozumiesz?! Jeżeli teraz, po tym wszystkim się tam pojawisz, oni mogą.. tfu!! Oni uznają, że to twoja wina, że twoja matka nie żyje. Wierz mi, jeżeli się tam pokażesz, zostaniesz nie tylko odrzucony i wzgardzony, jak bywało zapewne dotychczas, to może się naprawdę źle skończyć.
- Może masz rację... - chłopak był już zbyt zrezygnowany i zmęczony, by dalej się wykłócać - to gdzie zmierzamy?
- Thull Enith Damath - zaśnij chłopcze, jutro dowiesz się wszystkiego - Powieki Ghyssdara zrobiły się niesamowicie cieżkie i opadły przykrywając mu świat... Ulgtharin również się położył i zasnął, a dwa olbrzymie pająki czuwały.

*

- Co się dzieje?! - Chłopiec uczuł na sobie coś zimnego - Co się psia krew dzieje?! - otworzył w końcu oczy trzęsąc się z zimna. Ujrzał tego samego mężczyznę, co ubiegłego wieczora.
- Uspokój się, to woda, bez tego nadal byś śmierdział, a obudzenie cię, było by zbyt kłopotliwe. O nic nie pytaj, tylko ubieraj się - rzucił chłopcu jakieś łachy - nie możesz zmarznąć, bo przez całą drogę będziesz trząsł się z zimna.
Ghyssdar wiedział, że nie ma sensu się spierać z towarzyszem oraz, że i tak by przegrał w tej syspucie. Odział się szybko, nawet nie wycierając ciała. Szmaty dokładnie do niego przylegały, były bardzo przyjemne w dotyku, ponad to nie czuł już chłodu.
- Co to za materiał? Nie znam go.
- Nie masz możliwości go znać, to materiał wytwarzany z przędzy pajęczej - chłopaka przeszedł dreszcz, widząc to Ulgtharin dodał - No co? Jest ci przynajmniej ciepło, nawet mucha nie siada - zażartował i uśmiechnął się, lecz chłopiec widać nie zrozumiał dowcipu lub przynajmniej nie był w stanie go docenić.
- Jak to się robi..? Te ubrania..?
- Tka się je jak gobeliny, z tą tylko różnicą, że miast nici używa się pajęczyny, - kontynuował podając Ghyssdarowi paski wędzonego mięsa i kubek z pachnącym ziołami naparem - .. a po wykonaniu często moczy się w bagiennej wodzie... - uśmiechnął się złośliwie - to je wzmacnia. - wyjaśnił.
- Dlaczego akurat z pajęczyn? Nie możecie szyć ubrań lnianych? Jedwabnych? Skórzanych?
- Pewnie, że możemy, tak, tak... na bagnach rośnie mnóstwo, naprawdę mnóstwo lnu... Czy ty zgłupiałeś?! Nie mamy najmniejszych szans na zdobycie lnu, jedwab jest w moich stronach nieosiągalny, a skóry wymagają garbowania. Niektórzy z nas chodzą w ubraniach ze skóry, ale jedynie ci, którzy żyją na obrzeżach wielkich lasów. Pajęczyny są dla nas ogólnie dostępne, a wszystko inne, co wymieniłeś, nie... Poza tym nie odpowiada Ci odzienie? Możesz przecie chodzić nago.. - Gchysdar opuścił głowę i przełknął głośno kawałek mięsa.
- To gdzie idziemy? Gdzie i po co?
- Dowiesz się, kiedy dotrzemy. Nie mówię Ci tego z braku sympati, po prostu nie potrafię wyjaśnić w znanym ci języku jego nazwy tego miejsca. Jedz szybko i jedziemy, nie mamy czasu na dłuższy postój, musisz jak najszybciej rozpocząć szkolenie.
- Jakie szkolenie? Jak pojedziemy?
- Jeszcze tego nie pojąłeś? Jesteśmy przedstawicielami potężnej i rzadkiej rasy, a nasze umiejętności nie mogą się marnować. Co do twojego drugiego pytania... pojedziemy na tym - Ulgtharinn dmuchnął w piszczałkę zawieszoną na szyi. Z przyległych do polany trzęsawisk dobiegły ich odgłosy łamanych gałęzi. Gdy Ghyssdar spojrzał w tamtym kierunku, oniemiał. Jego oczom ukazał się ogromny, osiem razy większy od tych, które widział ubiegłego dnia, pająk. Chłopak o nic nawet nie spytał. Stracił przytomność.


*


Ghyssdar obudził się na drewnianej platformie przytwierdzonej do odwłoku gigantycznego pająka przy pomocy lin. Strasznie trzęsło. Promienie słoneczne przedzierały się przez półprzymknięte powieki prosto do zwężających się nieubłagalnie źrenic chłopca. Odwrócił głowę twarzą do platformy. Niefart. Ta uniosła się, by zaraz po tym opaść, a Ghyssdar w ślad za nią poleciał w górę... Upadając nie zdążył się zasłonić, kości nosa chrupnęły. Rozcierał ostrożnie obolałe miejsce zastanawiając się, jak to możliwe, że nikt nie zwraca na nich uwagi, dlaczego nikt ich nie ściga. Udniósł głowę ponad platformę, czerwona struga trysnęła z jego nosa. Westchnął. Teraz już przynajmniej wiedział - to nie był trakt. Gigantyczny pająk niósł ich ponad bagnami.
- Widzę, że nie śpisz już. Usiądź koło mnie, tu jest o wiele więcej wygodniej - zaproponował Ulgtharinn. Chłopak nie miał wielkiego wyboru, przysiadł obok na koźle. Skierował spojrzenie na swoją prawicę, była owinięta pajęczyną, nie widział rany, jednak czuł, że goi się.
- Czy wy wszystko robicie z pajęczyny?
- Prawie wszystko - ubrania, opatrunki, liny, koce, cięciwy łuków.. - wiele rzeczy.
- Skąd taka wielka przyjaźń z pająkami? Dlaczego wam służą?
- Przestań wreszcie mówić "wam". Ciebie też to dotyczy, bo jesteś jednym z "nas". Pająki były darem bogini kwiatów, Elshandar dla naszej rasy, podobnie jak i nietoperze.
- To nietoperze też hodujecie? Gigantyczne nietoperze?!
- Mogą być i "gigantyczne", jak to określiłeś. Hodujemy stworzenia normalnej wielkości, lecz z biegiem czasu, po wielu obrżedach i rytuałach mogą stać się tak wielkie, jak istota, która właśnie nas niesie.
- Co to za rytuały?
- Wszystko w swoim czasie chłopcze. Dowiesz się o nich dopiero, od nauczycieli, podobnie zresztą, jak o wielu innych rzeczach.
Ghyssdar zamyślił się chwilę, coraz bardziej irytowała go tajemniczość samozwańczego opiekuna.
- Wczoraj.. - zaczał - wczoraj pytałem, co oznacza twoje imię... więc…?
Ulgtharinn westchnął i spojrzał z zaciekawieniem na chłopaka.
- Dobrze, jezeli tak bardzo jest ci to potrzebne, to Ulgtharinn oznacza tyle samo co „Chłodny Oddech Pustkowia”. Uprzedzając towje kolejne pytanie, nie wiem, skąd się ono wzięło. Twoje oznacza „Dar Mroku”, jego wybór też nie jest zbyt uzasadniony, oba brzmią odpychająco dla wielu ludzi i kapłanów. Imię nadano mi w nocy na pustkowiu Morchidoru w czasie burzy piaskowej, twoje zapewne jest powiązane z nocą lub zaćmieniem słońca..
- Nudy… - przerwał zniecierpliowiony młodzieniec ziewając - To jak długo jeszcze będziemy jechać?
- Trzy noce. Teraz to w trakcie dnia będziemy odpoczywać. Jesteśmy już nie daleko od pierwszego miejsca postoju, a tak poza tym.. Trzymaj! - rzucił chłopcu kawałek szmatki, najprawdopodobniej utkanej z pajęczych nici - obetrzyj sobie w końcu nos i brodę, nie mogę patrzeć, jak broczysz krwią z tak błahego powodu.
Ghyssdar złapał szmatkę i zatamował nią krwotok z nosa, teraz mówił nieco niewyraźnie z powodu zatkanego opatrunkiem nosa:
- To czego mają mnie tam nauczyć?
- Wszystkiego, zaczynając od dyscypliny i samokontroli a kończąc na telepatii, magii i sztukach walki.
- Czy nauczą mnie też tresować zwierzęta i odprawiać te… rytuały?
- Bez wątpienia kiedyś tak… Każdy z nas na początku, w trakcie inicjacji otrzymuje „stworzenie - opiekuna”, który razem z nami szkoli się. Moim „opiekunem” jest ten gigantyczny, niosący nas właśnie pająk.
- Jakie mogą być inne stworzenia? Czy można mieć też Smoka?
- WIdzisz chłopcze, smoka, to raczej nie, smoki ciężko pochwycić a ich tresura graniczy z niemożliwością. Do tej pory nikt spośród nas nie oswoił smoka. Kto wie, być może ty będziesz pierwszy.. - zażartował.
Pająk widocznie zwalniał, najwyraźniej zbliżali się do miejsca, w którym mieli odpocząć.
- Piekło i chochliki - mruknął Ulgtharinn a Ghyssdar ledwo powtstrzymał się od prychnięcia śmiechem - nie zatrzymamy się tu.
- Dlaczego?
-Przyjrzyś się dokładnie, widzisz te ogniska? My nigdy nie rozpalamy ognisk, a przynajmniej zwyczajnych ognisk... Musimy ich jakoś ominąć.
- Ale jak?
- Wiem, w oddali widać wsie, a tu, nad nimi nie możemy przejść, chyba, że…
- Chyba, że co? - Ghyssdar wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
- Mam plan... nic nie mów do póki ci nie dam znaku.
Ulgtharin wypowiedział jakieś słowa w nieznanym Ghyssdarowi języku. Chłopiec zastanawiał się, co znaczą. Pająk kroczył coraz wolniej i wolniej by pochwili… "Nie!" - miał już krzyknąć młodzieniec, lecz powstrzymało go milczące, a jakże wymowne spojrzenie towarzysza. Właśnie przechodzili tuż ponad ogniskami, teraz dokładnie widzieli - ośmiu rycerzy, ich konie przykryte ozdobnymi derkami oraz mnóstwo sług. To musiał być orszak kogoś znacznego, tylko dlaczego w pobliżu nie było poznać, gdzie owa osoba sie znajduje? Na Ulghtarinnie widok ten nie wywarł większego wrażenia. Gdy w końcu minęli ogniska, odetchnął z ulgą i skinął na chłopca ręką.
- Kto to był?
- Nie mam pojęcia, tak samo jak nie mam pojęcia dlaczego ktoś znaczny zapuścił się tak głęboko na bagna.
- Może chcą ubić jakiegoś potwora?
- „Potwór”, mój przyjacielu, to pojęcie względne. Dla ludzi potworami są bazyliszki, smoki, wszystko czego nie znają, budzi w nich lęk, wstręt i obrzydzenie, my zresztą też… Dla tych „potworów” to ludzie są niebezpieczeństwem.. Powiedz mi, czy taki bazyliszek, albo gryf wedrze się wprost do ludzkiej wsi czy do miasta i zacznie mordować ludzi?! -Nie, a ludzie tak właśnie postępują. Powiedz mi, wobec tego kto teraz jest potworem? - Ludzie. Choć też nie wszyscy. Nie będę dłużej próbował „rozstrzygać” pojęcia „potworów”, ale mam nadzieję, iż te słowa cię czegoś nauczyły.
Ghyssdar milczał dłuższą chwilę ze spojrzeniem utkwionym w podłodze.
- Tak, masz rację. Przepraszam, że tak nagle zmieniam temat, ale nie odpowiedziałeś na moje poprzednie pytanie - na jakiego „opiekuna” mogę liczyć? Kto go wybierze?
- Kiedy spotkasz swego „opiekuna”, będziesz wiedział, że to właśnie on. Tak, jak już wcześniej mówiłem, może to być pająk, nietoperz, ale również bazyliszek, gryf czy feniks cienia...
-Czym są feniksy cienia?
- Są bardzo podobne do zwykłych, ognistych feniksów, lecz ich płomień nie jest szkarłatny tylko czarny, fioletowy lub błękitny, zupełnie jak nasza skóra. Tak, jak światło zwykłych feniksów można porównać do światła słonecznego, tak ich światło, to blask gwiazd. Feniksy cienia są bardzo rzadkie, rzadsze nawet niż smoki, ale niektórzy z nas doznają zaszczytu bycia ich podopiecznymi...
- Mówiłeś, że na początku dostaje się tylko jednego „opiekuna”, dlaczego ty masz aż trzy pająki?
- Nikt nie powiedział, że młode twojego opiekuna nie mogą zostać z tobą. Oczywiście, trzeba je było trenować i szkolić od samego początku, dlatego też na pewien czas sam zostałem nauczycielem.
- Czy mnie też będziesz uczył? Czego?
- Śmiem w to wątpić, nie zamierzam prędko znów nauczać. Prowadziłem szkolenia po trochu w Magii Cienia i Mrocznych Dyscyplin.
- Czy możesz mnie tego nauczyć?
- Przez te trzy dni? - Ulgtharinn uśmiechnął się do siebie - Hm… Zobaczymy, co da się zrobić, być może paru zaklęć... Już się zbliżamy do kolejnego miejsca, w którym możemy obozować. Miejmy nadzieję, iż będzie wolne...
Istotnie, miejsce to - plac a raczej bagienna wysepka, była całkowicie pusta. Pająk zatrzymał się jeszcze na trzęsawiskach, ale nie oznaczało to, że musieli brodzić w bagnie po pas - Ulgtharinn wypowiedział zaklęcie, a z bagna podniósł się „pomost”, a przynajmniej coś, co spełniało jego rolę - trawiasty fragment podłoża.
- Musisz mnie tego nauczyć - powiedział Ghyssdar z nieskrywaną fascynacją.
- Nauczę, a przynajmniej powiem ci, jak to zrobić. To zaklęcie nie zadziała wszędzie, ono po prostu odkrywa to, co zostało ukryte przez magię.
Gdy zeszli z pająka Ulgtharinn ponownie rzucił to samo zaklęcie, a ich oczom ukazał się niewielki budynek z kamienia. Chłopak był jedynie trochę zaskoczony, powoli przyzwyczajał się do dziwnych rzeczy i zjawisk. Podeszli do domku, ale gdy Ghyssdar chciał już pchnąć drzwi, towarzysz go powstrzymał.
- Rób to, co ja. - Ulgtharill przyklęknął na jedno kolano i z opuszczonymi na oczy powiekami zaczął recytować - „Osi, Osod, Osia Enda Carrogath Ul Thi Ma Tha…” - wykonując przy tym mało skomplikowane ruchy dłońmi. Chłopak powtarzał za nim gesty oraz treść zaklęcia starając się nadać im odpowiedni akcent. Nagle obaj ucichli. Ulgtharinn podniósł się z klęczek i otworzył oczy, drzwi przed nim błyskały tęczowym światłem. Chwycił chłopca za ramię i dał mu znak by się odsunął parę kroków do tyłu. Ghyssdar uchylił powieki. Był wręcz zachwycony i oniemiały tym widokiem. Nagle coś na drzwiach zaczęło się ruszać i wić. Drzwi się rozpadły, a świecące larwy rozpełzły się na wszystkie strony bagien. Chłopak jeszcze przez chwilę śledził je wzrokiem, lecz gdy jego towarzysz wszedł do budynku, nie pozostało mu nic innego - poszedł w jego ślady. Wnętrze budynku rozświetlał magiczny płomień zawieszony w przestrzeni tuż pod stropem. Domek urządzony był skromnie, ale schludnie. Wokół niewielkiego okrągłego stolika stały trzy solidne, krzesła z drewna przypominającego fakturą dąb. Ulgtharinn od razy usiadł na jednym z nich, a chłopcu wskazał miejsce obok. Pod ścianą znajdowała się niewielka komoda, po drugiej stronie pokoju stało wielkie, wygodne łoże, nie jakiś tam siennik, ale prawdziwe iście królewskie łoże! Ghyssdar właśnie o tym marzył przez ostatnie kilka dni - by w końcu porządnie się wyspać w wygodnym łóżku, jednak coś powstrzymywało przed rzuceniem się na nie z triumfem. Chłopak bardzo dobrze wiedział, że jeżeli zrobi coś niewłaściwego, to magia tego miejsca może go unicestwić w czasie krótszym niż mrugnięcie oka, żeby sobie to lepiej uświadomić mrugnął. Faktycznie, to nie były nawet sekundy, z pewnością nawet sam nie wiedziałby, kiedy przestałby istnieć. Ulgtharinn niczym się nie denerwował, był jak zawsze - może jedynie poza momentem, gdy na bagnach zauważył ludzi - uśmiechnięty i spokojny.
- Uśmiechnij się - powiedział - faktycznie nigdy nie mogłeś spotkać się z tak potężną magią, ale jeżeli będziesz spokojny, to nie masz się czego bać.
- Co to za magia? Czyj to dom?
-Tak, jak już mówiłem, to bardzo potężna magia, tylko nieliczni z nas mają zaszczyt poznać jej tajniki. Jeżeli chodzi o drugie pytanie, to jest dom mojego przyjaciela. Chciałeś się czegoś nauczyć i on może ci w tym pomóc, jest najlepszym magiem jakiego znam, sam mogłeś się choć trochę o tym przekonać, gdy wchodziliśmy do jego domu.
- A, a gdzie on teraz jest?
- Niedługo powinien wrócić, gdy tu weszliśmy, larwy poszły go zawiadomić. Zapewne jesteś zmęczony, Gdybyś chciał spać, połóż się, on nie będzie ci miał tego za złe.
- Fajnie. Powiedz wcześniej, jak on ma na imię?
- Sam ci to powie, Thull Enith Damath.


*

Przy stole siedziało dwóch Cargothian, Ghyssdar nieświadomy ich obecności przeciągał się i prężył na najwygodniejszym łóżku, na jakim kiedykolwiek dane mu było spać. Mężczyźni siedzieli w milczeniu, wiedzieli, że chłopak już się obudził, ale żaden z nich nie chciał go wyrwać z trwającej właśnie euforii. Młodzieniec w końcu przypomniał sobie, gdzie się znajduje, ale nie chciał gwałtownymi ruchami wzbudzać ich ciekawości, miał szczerą nadzieję, że o nim zapomnieli. Tak jednak nie było.
- Dzień dobry Ghyssdarze, a raczej dobry wieczór - słońce już zaszło.
- Dzień doby - chłopak energicznie poderwał się z łóżka, jednakże nie zdziwiło ich to.
-Siądź z nami przyjacielu, zjesz coś - powiedział nieznajomy - zjesz i porozmawiamy.
Chłopak już w normalnym tempie podniósł się i usiadł przy stole. Mężczyzna podał mu kubek z jakimś ziołowym naparem i podsunął drewniany talerz z paskami suszonego mięsa i gotowanymi warzywami. Ghyssdar spojrzał na Ulgtharinna pytająco, ten skinął z uśmiechem głową. Chłopiec zaczął jeść.
- Więc chcesz, bym cię nauczał? Zwą mnie Ghyssshar. Owszem, mogę cię czegoś nauczyć, ale tylko wtedy, gdy będziesz tego naprawdę chciał i Rada wyrazi zgodę na twoje kształcenie.
- Kiedy.. - chłopak właśnie przełykał - ..kiedy to może nastąpić?
- Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Za dwa dni staniesz przed Radą, by ta zadecydowała, czy jesteś gotów. Jeżeli uznają, że tak, najpierw będziesz uczony podstaw przez innych, dopiero później, po roku, czy dwóch latach przyślą cię do maga, miejmy nadzieję, że będę nim ja.
- Dlaczego nie możesz mnie zacząć uczyć już teraz? Przecież nikt się nie dowie.
- Rada wie wszystko, co się dzieje wśród Cargothian, to jest też dla ciebie wskazówka na przyszłość, uważaj, na to co mówisz i co robisz, bo Rada z reguły nie wybacza zbyt łatwo. Mogę za to wytłumaczyć ci elementarne zasady dotyczące sztuki magicznej. Wierz mi, ta wiedza, sama w sobie, może czasem uratować życie.
- Kiedy panie zechcesz mi to wytłumaczyć? Ulgtharill powiedział, że nocą będziemy już w podróży.
- Wiem o tym. Będę z wami podróżował, przynajmniej, póki nie dotrzecie do Rady. Będziecie potrzebowali mojego wstawiennictwa by was w ogóle wysłuchali w tym roku...
- Jak to w tym roku?! Żartujesz? Jest dopiero wiosna, a ty mówisz, że muszę, że musimy czekać aż rok?
- Czymże jest rok w perspektywie wieczności? - zażartował - Nie, nie będziecie czekać aż tak długo, najwyżej dwa, trzy tygodnie, za ten czas trochę się nauczysz.
Ghyssdar otarł pot z czoła wierzchem dłoni. On naprawdę uwierzył mu i się nie mylił. „Ulgtharill ma głowę na właściwym miejscu” - pomyślał - „gdyby nie jego znajomość z Ghysssharem, mogłoby być ciężko, naprawdę ciężko...”

*

Z porośniętego ostrokrzewem budynku dobiegały krzyki:
- Jak to w czasie najbliższej pełni?! - oburzał się Ghyssshar - Ten chłopiec powinien już dawno zacząć szkolenie! Nie, nie uspokoję się, nie po to przebyliśmy taki szmat drogi, by teraz czekać niespełna miesiąc na audiencje! I co z tego, że są zajęci?! Co?! Jak to mamy się stąd wynosić?! Jakie straże?! Wiesz, kim jestem?! Jak to „zgłoście się za pół roku”? Hej ,co wy robicie?! Zabierać łapy! Parszywe Essgathory! Puszczajcie mnie!
Gdy czterech mrocznych krasnoludów siłą wyprowadziło na zewnątrz maga, on spuścił głowę i wbił spojrzenie w ziemie.
- Starałem się... Przykro mi, mamy poczekać pół roku. Nie mogłem nic zrobić. Nie mają dla nas czasu.
Ghyssdar i Ulgtharill wymienili porozumiewawcze spojrzenia i westchnęli. Mogli się tego spodziewać. Ghyssshar nigdy nie był dobrym dyplomatą, lecz zapewne, gdyby nie on, nigdy by się nie doczekali spotkania z Radą. Mimo wszystko byli mu wdzięczni.
- To gdzie teraz? -zapytał Ghyssdar bez zapału.
- Co prawda możemy wrócić na bagna do mojego domostwa i przeczekać tam pół roku, aczkolwiek możesz pobrać nauki sztuk walki. To zawsze się przydaje. Jeżeli chodzi o walkę, to Rada z pewnością nie będzie miała nic przeciwko.
- Zatem gdzie idziemy?
- Ty idziesz, my zmierzamy zupełnie w innym kierunku. Jeden dzień stąd na północny - wschód znajduje się niewielka chatka. Mieszka tam Mermaks, weteran - wojownik, który czasami naucza chętnych. Być może przyjmie cię na ucznia. Musisz pamiętać tylko o jednym.. nigdy nie podważaj jego autorytetu, on ma zawsze racje, nawet, kiedy nie ma racji. Jeżeli powie ci, że nie żyjesz, to taka jest prawda, jeżeli się sprzeciwisz, to sam się przekonasz... potem cię wskrzesi. To nie jest zbyt przyjemne, więc uważaj. O niczym nie zapomniałem?
- Chyba tylko o… - Ulgtharinn chciał wtrącić pare słów, jednak Ghyssshar zdążył go powstrzymać i kontynuował:
- Nie! To już wszystko, dobra, spotkamy się za pół roku.
Chłopiec stał osłupiały, kiedy władca pająków i mag odchodzili.
- Dlaczego mu nie powiedziałeś, że to jest Essgathor? - zaczął Ulgtharinn kiedy byli już z dala od podopiecznego.
- Lepiej, żeby nie wiedział o tym za wcześnie, jeszcze chłopak by zrezygnował i co wtedy? Musi przejść to szkolenie.
Chłodny powiew pustkowia zamyślił się chwilę.
- Może masz rację przyjacielu.. zapewne z początku będzie nas za to przeklinał, lecz z czasem zrozumie. Zatem idźmy już, zanim dotrze do niego, że nie zobaczy nas przez najbliższe pół roku.

*

Gdy Ghyssdar dotarł w wyznaczone miejsce ujrzał solidną, drewnianą chatę, której ściany były dodatkowo wzmocnione oblepiającą je gliną. Chłopak miał nadzieję, iż była to istotnie glina, a nie, jak wcześniej, bagienne błoto. Rozejrzał się za gospodarzem, lecz nikogo nie było w pobliżu. Westchnął. Zbliżył się do wejścia. Drzwi były dosyć małe, rozejrzał się ponownie i pchnął je. Portal z lekkim skrzypem stanął otworem. Ghyssdar pochylił głowę i zajrzał do środka. Nikogo tam nie było. Zapukał w futrynę drzwi. Nadal nikt mu nie odpowiedział. Chłopak zrezygnowany na powrót przymknął drzwi, a sam położył się przed domem w cieniu młodych brzóz.

*

- Obudź się! - usłyszał i dostał kopniaka pod żebra - No rusz się włóczęgo! Wstawaj chłystku! Nie będziesz mi tu pod domem chrapał!
Ghyssdar powoli otworzył pozlepiane oczy i spojrzał spod półprzymkniętych powiek na swego oprawce, był nim czarnobrody krasnolud o ciemnej cerze i przesłoniętych mgłą oczach. Jego nowy nauczyciel spostrzegł właśnie, że chłopak się zbudził i przestał go kopać.
- Kim jesteś? - zaczął mało roztropnie młodzieniec.
- Jam jest Mermaks, potężny wojownik, a kimże jesteś ty, skoro wkraczasz na me włości?!
- Ghyssdar panie. - chłopiec przełknął głośno śline - Przyszedłem na nauki.
- Od kogo..? Znaczy się, za czyim poleceniem?
- Szanownych panów Ulgtharinna i Ghyssshara.
- Hm, dobrze zatem, mogę cię uczyć, ale najpierw... - Essgathor zamyślił się chwilę - posprzątaj mi dom.
- Jak to? Mam sprzątać? Ja przyszedłem się uczyć, a nie robić za parobka...
Tym razem but krasnoluda utkwił na mostku chłopaka pozbawiając go tchu i uniemożliwiając mówienie.
- Ghyssdar, czy jak cię tam zwą, jesteś na Moim wikcie i ja cię uczę, więc co mam w zamian? Tak, zejdę z ciebie, ale masz wykonywać każde moje polecenie bez żadnego „ale”, zrozumiano?!
Mermaks uniósł się z ciała chłopca i wszedł do chaty. Ghyssdar podniósł się powoli, ciężko dysząc.
- To mnie ładnie załatwili ci moi „Przyjaciele”...
Wzruszył ramionami i w ślad za krasnoludem wszedł do budynku. Z zewnątrz dom wydawał się mały, lecz tak naprawdę w środku mieścił parę pokoi i podziemia, jakimi mógłby poszczycić się nie jeden zamek.


*


Mermaks wyznaczył chłopcu mały, ale najwyższy spośród pokoi w swym domostwie, a właściwie z cel mieszczących się w podziemiach. O dziwo Ghyssdarowi wcale nie przeszkadzał chłód tego miejsca, wręcz przeciwnie, nawet to w nim polubił, szczególnie doceniał to po treningach w upalne dni. Co prawda nie posiadał wygodnego łóżka, a jedynie siennik własnej roboty, ale było mu wygodnie. Sprzątanie dominium swego nowego nauczyciela zajęło chłopcu parę tygodni, w międzyczasie nauczył się tylko jednego - krasnoludy to naprawdę wredne stworzenia. Wreszcie nadszedł czas na pierwszą lekcję, a potem na kolejne… Chłopiec dostał do rąk patyk długości dwóch łokci i gruby jak kciuk, a jego mistrz kazał mu przy pomocy tej „broni” zniszczyć przeciwników, którymi były iluzoryczne gobliny. Ghyssdarowi nie szło najlepiej, zabił jednego goblina celnym pchnięciem w oko, jednak nie przywiązał wagi do tego, że ma przeciw sobie nie jednego, lecz trzech przeciwników.
- Chłopcze, ty chyba nie zamierzasz żyć długo na tym świecie... Zrobimy inaczej. To były iluzje, ciekawe, jak się zachowasz wobec prawdziwego zagrożenia... Ale wcześniej pójdź ze mną.
Ghyssdar podążył z opuszczoną głową za Mermaksem do podziemi. Ten zaprowadził go do małego schowka, wręczył mu lekką, połyskującą kolczugę, hełm, rękawice kolcze, tarczę i miecz.
- To jest twoje wyposażenie, dobrze się z nim zapoznaj, masz tu też plecak, a w nim pożywienie i wodę, powinno wystarczyć. - chłopak nieco zdezorientowany spojrzał pytająco na krasnoluda - Twoim zadaniem jest zdobycie jak największej ilości czarnych diamentów, które są znów pilnowane przez szkielety i inne istoty... Jednak mniejsza o to. Na magii jeszcze się nie znasz, ale mogę ci jakoś pomóc. To jest - podał chłopcu zawinięty w kokon amulet - medalion, który ochroni cię przed magią, teraz szanse będą wyrównane. Jeszcze tylko drobna rada, nie próbuj nawet atakować pająków, a w razie czego masz tu odtrutkę na ich jad - wręczył Ghyssdarowi buteleczkę z zieloną cieczą.
- Gdzie mam szukać tych diamentów?
- Dobrze, że mi przypomniałeś. One są wszędzie. Ważniejsze jest to, jak wrócisz. To istny labirynt. Trzymaj, ta torebka zawiera w sobie proszek, który rozsypiesz idąc, gdy będziesz chciał wrócić, idź wzdłuż niego.
- A pochodnia?
- Na cóż ci pochodnia?! Jeno utrapienie z tobą.. nie jest ci potrzebna! - pchnął chłopca przez portal i pomachał mu na pożegnanie.
- Miejmy nadzieję, że dasz sobie radę... - dodał już cicho.

*

Ghyssdar stoczył się jakimś dziwnym zsypem i upadł na twardą podłogę chodnika. Kręciło mu się w głowie, lecz pomimo to podjął próbę podniesienia się.
- To nie był dobry pomysł - pomyślał - ten krasnolud jest szalony. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyję.
Chłopiec przetarł oczy i rozejrzał się wokół. Było całkowicie ciemno, jednakże on widział. Pomimo, że cały korytarz malował się w jego oczach różnymi odcieniami szarości i fioletu, on potrafił rozeznać każdy szczegół tunelu. Uchwycił pewniej miecz, przycisnął do siebie tarczę i ruszył przed siebie wciąż rozsypując magiczny proszek z powierzonego mu woreczka. Przeszedł niespełna pięćdziesiąt kroków i usłyszał po swojej lewej stronie szelest. Podniósł klingę będąc przygotowanym do zadania ewentualnego ciosu. Przyjrzał się dokładnie i ujrzał pająka. Starł pot z czoła opuszczając jednocześnie broń. Podszedł do istoty, która siedziała na czymś... Ghyssdar ostrożnie ją odpędził i podniósł przedmiot, który uprzednio tak bardzo przyciągał uwagę pajęczaka. Był to szary, wyszywany srebrnymi nićmi płaszcz, tak przynajmniej wydawało mu się w tych ciemnościach. Cargothianin znów coś usłyszał. Coś zbliżało się do niego stukając o kamienie jakimiś pałeczkami. Nie zastanawiając się długo przerzucił przez siebie płaszcz, zapiął go i ponownie uniósł miecz. Czekał na swego przeciwnika wytężając wzrok. Dostrzegł jedynie niewyraźny zarys zmierzającego w jego stronę humanoida z toporem. Odczekał jeszcze chwilę. Teraz już wiedział. Stał naprzeciw szkieletu, a ów dziwny odgłos nie był uderzeniami pałeczek, lecz kości nieobleczonych w skórę ni mięśnie stóp ożywieńca. Kościej miał czerep porośnięty siwizną długich, prostych włosów opadających na tył czaszki. Z oczodołów spoglądały na chłopca złote kule oczu. Szkielet uśmiechnął się z upiornym zgrzytem zębów i zaczął biec w kierunku Mrocznego Elfa. Chłopiec również rozpoczął szarże. Ghyssdar odbił mieczem skierowany naprzeciw sobie topór jednocześnie napierając na przeciwnika i przygnatając go tarczą. Szkielet legł pod ciężarem chłopca na ziemi. Począł się wierzgać i wić, próbując się oswobodzić. Ghyssdar nie dał mu tej satysfakcji. Podźwignął na chwilę tarczę, a klinga jego miecza rozłupała czaszkę przeciwnika. Z czerepu wypadł pierwszy czarny diament. Chłopak podniósł go i wsunął z uśmiechem do sakiewki zawieszonej u pasa. Zszedł ze szkieletu łamiąc mu przy tym żebra ciężarem kolan. Nigdy nie spodziewał się, że pokonanie nieumarłego wojownika może być tak łatwe. Ruszył dalej w poszukiwaniu mrocznych klejnotów.
Po pewnym czasie dotarł do rozwidlenia i stanął przed wyborem, którą z trzech dróg iść. Tunele odbijały w lewo, prawo, a ten - znajdujący się naprzeciw chłopca - w dół. Ghyssdar w myślach przekreślił już jeden z korytarzy, gdy usłyszał, że coś się zbliża. Zwierzę stąpało głośno, pomimo porośniętych futrem łap. Elf przywarł do ściany czekając, aż w zasięgu jego wzroku ukaże się prześladowca. Bestia zbliżyła się ciężko dysząc, jej pysk był okolony przez rogi lub kły - jak ona może cokolwiek jeść? - pomyślał. Na wyrostkach kostnych wokół głowy zaczepiony był kawał rozkładającego się już mięsa, dopiero teraz Ghyssdar poczuł ten zapach i z trudem powstrzymywał się od wymiotów. Istota była podobna do byka i chłopak nie chciał ryzykować rozwścieczenia jej. Liczył na to, iż bestia go minie i pójdzie dalej swoją drogą. Słyszeć sie dalo ruch w opadającym w dół tunelu. Naraz on i bestia odwrócili głowy w kierunku, z którego dobiegał. Z mroku spoglądały na nich dwie pary czerwonych, świecących ślepi. Ghyssdar prawie już zapomniał o bestii, która wciąż stała koło niego, podniósł klingę i szedł w kierunku świetlistookich przeciwników. Zwierze również zareagowało. Rozpoczęła się szarża, lecz nie na chłopca, a na czekających w ciemnościach humanoidów. Chłopiec widział teraz wyraźnie potężne ramiona wrogów oraz dzierżone przez nich młoty, pobłyskujące purpurowym światłem. Zawahał się - może to byli paladyni? - pomyślał. Bestia nie myślała, rozwścieczona parła przed siebie zrzucając w szyb dwóch koboldów i siebie. Ghyssdar otarł pot z czoła. Niepewnym ruchem zbliżył się do portalu i rozejrzał za upuszczonymi dobrami. Na ziemi nie leżało zupełnie nic. Podnosząc się ujrzał jednak utkwiony w kamiennej ścianie diament. Podważył go mieczem i wsunął do sakiewki.
Cargothianin Wybrał lewy chodnik - coś wewnątrz niego podpowiedziało mu, że to najlepsza, jeżeli nie jedyna droga. Po przejściu długim korytarzem dotarł do obszernej, wysokiej komnaty, na środku której znajdowało się owalne podwyższenie. Zatrzymał się i rozejrzał w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Zauważył tylko jeden, martwo spoczywający na ziemi szkielet. Uniósł miecz i poszedł przed siebie. Usłyszał jak coś skrzypnęło. Uskoczył na bok. Podwyższenie na środku sali zostało oświetlone przez promień wychodzący z sufitu, wtedy też z podwyższenia wysunęła się dziwna, szklana, zdobiona kamieniami i złotem gablota. Chłopiec przyjrzał się jej i przetarł oczy. Czy aby nie śni? Nie, to była prawda, jego oczy nie kłamały. Stał przed piękną gablotą, w której na poduszce ze szkarłatnego jak krew aksamitu znajdował się ogromny, czarny diament. Podszedł ku niemu i dotknął szklanej ścianki. Kryształ był gruby i wytrzymały, uderzenie miecza nawet go nie zadrapało. Szkielet podniósł się z ziemi i kuśtykając szedł w kierunku Mrocznego Elfa. Ten uniósł miecz i uderzył, lecz orężzatrzymał się w powietrzu, zaledwie stopę od czaszki.
- Uspokój się elfie, - powiedział ochrypłym głosem Kościej, dźwięk nie wydobywał się z pewnością z wnętrza ożywieńca, raczej w jakiś magiczny sposób swe źródło brał z głowy Ghysdara. - Nie po to tu przybyłeś, by ze mną walczyć.
Ghyssdar ze strachem w oczach cofnął się o trzy kroki. To nie był przeciwnik, z którym mógł stanąć do walki jak równy z równym. Sięgnął po talizman mający chronić go przed magią, ścisnął go mocniej w dłoni.
- Kim jesteś? O co ci chodzi?
- Niegdyś nazywano mnie Ghervalon - Niosący Cierpienie, lecz w chwili obecnej jestem jedynie nic nie znaczącą stertą kości.
- Ale kim byłeś? Czego ode mnie chcesz?
- Byłem w dawnych czasach potężnym nekromantą... To ja wskrzesiłem te szkielety. Czego chce? Porozmawiać. Widzę, że jeszcze nie dane Ci było jeszcze ukończyć szkolenia Mroczny Elfie. Chyba możemy sobie pomóc...
- W czym? Po co mi pomoc szkieletu?
- Ja posiadam wiedzę, wiedzę, za którą umierały całe armie i królestwa, zarówno ludzi, jak i elfów, czy krasnoludów. Zresztą nie tylko oni prosili mnie o rady. Nawet demony chciały mojej pomocy w swych niecnych planach opanowania świata.
- O jakiej wiedzy mowa?
- Trochę nekromancji, demonologii, czego jeszcze chcesz?
- Rytuały? Czy możesz mnie ich nauczyć?
- Rytuały powiadasz, owszem, ale to nie będzie bezinteresowna pomoc...
- Spodziewałem się to usłyszeć... O jakiej cenie mówimy?
- Nie bój się, nie, nie pragnę twojej duszy, ani ciała. Pragnę stać się wolny, jak przed narodzeniem, gdy moja dusza nie była związana z tym przeklętym miejscem.
- Co zatem mam zrobić?
- Zniszczyć mnie.
- Ale jak? Próbowałem!
- Tak, próbowałeś. W ten sposób nie da się mnie unicestwić. Mam klucz do tej gabloty, w niej jest kamień mojej duszy, pułapka, w którą niegdyś wpadłem…
- Pułapka? Nie rozumiem. Poza tym nie da się jej zbić.
- To pułapka zastawiona przez demony. Kamień ten miał mi dać życie wieczne, ogromną władzę i wiedzę… - rzeczywiście dał… Ten klejnot jest przeklęty mój młody przyjacielu. Uwięził i złączył ze sobą mą duszę. Teraz nie mogę wyjść poza obręb tej komnaty.
- Jak, co mam zrobić?
- Musisz go zniszczyć, jednak wcześniej poznasz część mojej wiedzy. Przysięgnij, że go zniszczysz!
- Jak, jak miałbym to zrobić?
- To nie będzie łatwe, na końcu tego tunelu (wskazał wyjście, którym przyszedł chłopak) znajduje się bliźniacza komnata tej, jednak jest ona pilnowana przez demony. Na podwyższeniu znajduje się kowadło, a na nim młot. Kryształ trzeba rozbić. Demony pokonasz dzięki swym rytuałom.
- Kiedy ja się ich nauczę? Musze wrócić na powierzchnię, jedzenia starczy mi zaledwie na dwa dni.
- Pomyślałem i o tym. Połóż się, prześpij, gdy się obudzisz, moja wiedza stanie się twoją wiedzą. Lecz najpierw.. przysięgnij, przysiegnij, że zrobisz to i uwolnisz mnie z tego piekielnego miejsca!
- Przysięgam na krew.
- Niech i tak będzie, pokładam w tobie wielkie nadzieje chłopcze.
Ghervalon uśmiechnął się i uniósł dłonie ku niebu. Ghyssdar uczuł nagle, że jest bardzo senny i położył się na ziemi. Zasnął. Szkielet pochylił się nad ciałem i zaczął wypowiadać zaklęcie.

*

Ghyssdar obudził się z potwornym bólem głowy. Wypowiedział jakieś słowa, których nigdy wcześniej nie było mu dane słyszeć. Ból ustąpił. Podniósł się i ujrzał siedzący na podwyższeniu naprzeciw niego, szkielet.
- Już wiesz to, co ja. Teraz możesz zniszczyć diament. Podał chłopcu klucz i spojrzał na niego. - Obiecałeś, że to zrobisz. Idź więc i niech Carrogath nad tobą czuwa.
Ghyssdar przyjął klucz i umieścił go w zamku pod gablotą. Ta uniosła się w powietrze uwalniając klejnot. Ghyssdar wziął go w ręce i nie oglądając się za siebie wybiegł z komnaty.
-A może go wziąć? - zastanawiał się - Przecież szkielet mi nic nie zrobi, jest tam uwięziony. W tym momencie Mroczny Elf poczuł ból i usiadł na ziemi. W jego głowie odezwał się chrapliwy głos - „Przysięgałeś!!” Chłopiec podniósł się. Wszystko stało się jasne. Nie mógł zatrzymać kamienia. Wszedł do komnaty z kowadłem. Nie zauważył żadnego wroga, jednak wypowiedział jakieś słowa i zakreślił w powietrzu znak.

Image

Ukazał się demon. Olbrzymi, czterometrowy stwór z dwoma powykręcanymi rogami i czerwonoskórym ciałem, gdzieniegdzie porośniętym smolistoczarnym, skołtunionym futrem.
- Przysyła mnie Ghervalon, ustąp demonie.
- NIE TY STANIESZ PRZECIWKO MNIE, NIE TOBIE DANE MNIE POKONAĆ. ODEJDŹ STĄD ŚMIERTELNIKU!
-Zejdź mi z drogi demonie. Zniszczę ten kamień. Odejdź stąd.
- NIE. NIKT NIE BĘDZIE ROZKAZYWAŁ MI, NAJPOTĘŻNIEJSZEMU SPOŚRÓD WŁADCÓW OGNIA I MROKU, PANU LEGIONÓW BÓLU…
- Nie interesuje mnie kim jesteś. Jeżeli nie zejdziesz mi z drogi, wrócisz do otchłani, czy skąd tam jesteś…
- NIKT SPOŚRÓD ŚMIERTELNIKÓW NIE JEST W STANIE MNIE POKONAĆ…
- A masz pewność, żem śmiertelny? Chcesz szaryzykować?
Demon cofnął się dwa kroki.
-NIE OŚMIELISZ SIĘ MNIE ZAATAKOWAĆ. KIMŻE JESTEŚ? JEŻELI JESTEŚ NIEŚMIERTELNYY, NIE ZNAM CIĘ.
- I nigdy nie poznasz. Zejdź mi z drogi demonie, bo moja cierpliwość się kończy!
- WIEDZ, ŻE TERAZ ODEJDĘ, ALE ZA TO, KIEDYŚ, W BLISKIEJ PRZESZŁOŚCI ZMIERZYSZ SIĘ Z MYM LEGIONEM I POLEGNIESZ. TWA DUSZA CIERPIEĆ BĘDZIE NIELUDZKIE MEKI!
Demon zniknął. Ghyssdar otarł z czoła zimny pot i odetchnął z ulgą. Podszedł do kowadła, ułożył na nim czarny diament i uderzył młotem. Stracił przytomność.

*

Chłopiec obudził się z potwornym bólem głowy. W ciało miał powbijane odłamki czarnego diamentu, klejnotu duszy Ghervalona. Nie potrafił ich usunąć w celu opatrzenia ran. Zapomniał wszystko, co otrzymał od nekromanty, cała wiedza uzyskana od Niosącego Cierpienie odeszła niebyt wraz z pierwotnym jej włascicielem. Młodzieniec podniósł się. Wokół jego ciała leżało wiele mniejszych klejnotów, tych, po które tu przyszedł. Poczuł głód. Spożył trochę sera, wędzonego mięsa i wypił kubek wody. Pozbierał wszystkie czarne diamenty. Młot, którym unicestwił olbrzymi kryształ już nie istniał. Mroczny Elf uznał, iż najwyższa pora już wracać. Spojrzał na rozsypywany przez niego uprzednio proszek. Jarzył się jasnym światłem i wprost zapraszał do wyjścia. Ghyssdar krocząc po skrzących się śladach dotarł do zsypu, ale w żaden sposób nie mógł się wydostać. Zaczął rozglądać się nerwowo i niecierpliwie, aż wkońcu dane mu było zauważyć, że z jedną ze ścian jest coś nie tak. Była nienaturalnie gładka i czysta. Uderzył w nią głownią miecza i usłyszał pusty oddźwięk. Pchnął ukryte drzwi, a te otwarły się wypuszczając go do prowadzących na powierzchnię schodów.

*

- Usiądź chłopcze i opowiadaj jak było - powiedział Mermaks, po czym podał Ghyssdarowi kubek ziołowego naparu z miodem i drewnianą miskę z parującymi jeszcze gotowanymi warzywami. -Posil się, boś pewnie głodny, jak widzę, to przez te trzy dni nic nie zjadłeś…
- Jakie trzy dni? Ja miałem tam być krótko. Co to znaczy?
- Nie widziałeś słońca ni księżyca, dzień i noc jednym się stały dla ciebie, jednakże tu wciąż odróżnić się je dało. Byłeś w podziemiach. Czego oczekiwałeś?
- A.. nieważne. Zastanawia mnie, co to za znak :

Image

Chłopak wyrysował dwoma palcami jednej ręki ów symbol.
- Ghyssdar, chłopcze, skąd to znasz?! Gdzie to widziałeś?!
- Nie.. nie pamiętam...
- To ważne. Powiedz mi, który korytarz wybrałeś, lewy czy prawy?
- Wybrałem lewy, ale obudziłem się w komnacie po prawej.
- Co to za odłamki w twoim ciele? - zauważył dopiero teraz krasnolud.
- Nie wiem, nie pamiętam...
- Czy widziałeś ogromny kryształ w szklanej gablocie? Czy rozmawiałeś ze szkieletem?
- Tak.. - Ghyssdar dopiero teraz sobie przypomniał - skąd to wiesz?
Krasnolud uśmiechnął się podając chłopcu lustro. Ghyssdar przejrzał się. Jego twarz była naszpikowana drobnymi kryształkami, gdy dokładniej się przyjrzał, zauważył również jeden odłamek w swym oku. Próbował go wyciągnąć, ale Mermaks uderzył go w rękę.
-Zostaw! Pod żadnym pozorem nie próbuj nawet wyciągać ani jednego kryształku, ona dają moc, a ty nawet nie zrobiłeś tego specjalnie... Widać taka była wola Ghervalona, byś zdobył część jego potęgi...
- Co to za moc?
- Nikt tego jeszcze nie wie. Wszystko w swoim czasie niecierpliwcze. Poczekamy, ranki się zagoją, a gdy będziesz tego potrzebował, kryształy okażą swą moc.
- A czy Rada nie będzie miała nic przeciw?
- Nie powinna, a nawet to powinno być argumentem, by przyśpieszyć proces metamorfozy.
- Jakiej metamorfozy?! Jaki proces?!
-Nie powiedzieli ci? Faktycznie... nie powinni, ja też nie powinienem, ale stało się. Dobrze, więc, zdradzę ci ten sekret. Zostaniesz poddany serii przemian - rytuałów, które mają na celu zwiększenie twych umiejętności i obudzenie drzemiącej w tobie mocy, wtedy też powinny aktywować się fragmenty diamentu w twoim ciele.
- Jak będą wyglądać te rytuały?
- Nie wiem chłopcze, a nawet gdybym wiedział, musiałbym zachować milczenie w tej kwestii, już i tak zbyt wiele ci powiedziałem. Krasnolud przyjrzał się znalezionemu przez Ghyssdara płaszczowi, był wykonany ze srebrnego materiału, wyszywany fioletowymi i złotymi nićmi, na środku, po zewnętrznej stronie płaszcza widniał wizerunek feniksa, mrocznego feniksa.
- Ładny płaszcz chłopcze, dość niezwykły.. Kryje w sobie moc...
- Jaką moc? - wtrącił elf.
- Nie wiem, pewnie sama się ujawni w odpowiednim momencie. Na razie pozostaje tylko czekać i ćwiczyć walkę, to naprawdę ci się przyda, uwierz mi.
- Wierzę.


Jest to koniec pierwszego rozdziału, jednak nie koniec całego cyklu, liczę na Waszą pomoc i komentarze, potrzeba mi pomysłów przy pisaniu drugiego i kolejnych rozdziałów, ponieważ utknąłem w martwym punkcie.

Już wkrótce zamieszcze rozdział drugi "Królestwa Myśli" - "Metamorfoza"
Suboshi
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 2525 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miłości rodziców ^^

PostWysłany: Sob 18:09, 21 Lip 2007 Powrót do góry

pierwsza myśl: kuuurwaaa więcej się nie dało?! Very Happy
a teraz będę czytała Very Happy
<pół godziny poźniej>
dobra, już przeczytałam. I.. ZAJEBISTE! ja chce dalszy ciąg! A jakich pomysłów potrzebujesz? Czego dotyczących? A tak poza tym to MOGŁABYM się dowalić do paru błędów stylistycznych, fleksyjnych i słowotwórczych, ale sobie to daruję Happy Bo bardzo mi się opowiadanie podoba Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Sob 22:08, 21 Lip 2007 Powrót do góry

Niektóre błędy są celowe, mają na celu.. no dobra, coś mają xD (a tak na serio to chodzi o ukazanie poziomu niewykształconego siedomnastolatka w p[orównaniu do "uczonych" Cargothian)

Jeżeli pytasz o pomysły.. chodzi mi o pomysły na dalszy ciąg.
Dobra, to ja się zabieram za redagowanie "Metamorfozy", już na dniach zamieszcze fragmenty.
Suboshi
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 2525 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miłości rodziców ^^

PostWysłany: Nie 11:01, 22 Lip 2007 Powrót do góry

nie mogę się doczekać Happy
A mnie chodzi o Twoje błędy , tzw didaskalię, a nie o monologi czy też dialogi Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Nie 11:15, 22 Lip 2007 Powrót do góry

że o co?

Cytat:
Didaskalia, zwane też tekstem pobocznym - są to wskazówki autora dotyczące sposobu wystawienia dramatu na scenie. Są one pisane obok głównego tekstu, zwykle innym krojem czcionki (pochyłym bądź podkreślonym). Didaskalia dotyczą zwykle wyglądu bohaterów, rekwizytów oraz oświetlenia. Ich celem jest pomoc reżyserowi w realizacji sztuki teatralnej.

Źródło: "http://pl.wikipedia.org/wiki/Didaskalia"
Suboshi
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 2525 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miłości rodziców ^^

PostWysłany: Nie 11:59, 22 Lip 2007 Powrót do góry

o Boże wiem, że didaskalia pasuje bardziej do dramatu, czepiasz się. Więc ok. CHODZI O NARRACJE Razz to co piesze narrator a nie bohaterowie. Pasuje?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Nie 13:08, 22 Lip 2007 Powrót do góry

trza było tak od razu Razz

Widzisz, to już było redagowane, edytowane i bogowie wiedzą, co jeszcze z tym tekstem robiłem, niech już zostanie, jak jest Laughing
Suboshi
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)
Brat/Siostra (niemalże RODZINA)



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 2525 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miłości rodziców ^^

PostWysłany: Nie 21:32, 22 Lip 2007 Powrót do góry

ja wole nie wiedzieć co jeszcze z nim robiłeś... XDD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)